Kategoria: galeria

  • Light Move Festival 2017 w Łodzi

    Light Move Festival 2017 w Łodzi

    Cześć!

    Wiem, że w poprzednim poście nie było za dużo zdjęć z Light Move Festiwal, ale to tylko dlatego, że nie potrafiłam wybrać.

    No, i może też dlatego, że naprawdę ciężko robi się ładne zdjęcia telefonem po zmroku w tłumie ludzi. W tej galerii możesz zobaczyć zdjęcia instalacji z 2017 roku.

    Zobaczysz tutaj zdjęcia Łódzkiego Domu Kultury przed i w trakcie instalacji, a także zdjęcia projekcji na Soborze św. Aleksandra Newskiego, na ulicy Piotrkowskiej i w Parku Śledzia. Aha, zegar to zdecydowanie moja ulubiona instalacja.

    Nie wiem, co organizatorzy planują na 2018 rok, ale wiem, że będzie genialnie.

     

    Light Move Festival odbywa się w Łodzi od siedmiu lat, zawsze pod koniec lata. Ósma edycja będzie miała miejsce w dniach 28-30 września 2018 roku. Więcej informacji na temat festiwalu możesz znaleźć na stronie lmf2017.lmf.com.pl lub na ich facebookowym profilu LightMoveFestival.

     

     

  • Góry Sowie – galeria zdjęć

    Góry Sowie – galeria zdjęć

    Hej!

    Jeśli spodobała Ci się nasza wyprawa w Góry Sowie, zapraszam cie do obejrzenia zdjęć z galerii. Mimo niepewnej pogody, widoki były niesamowite. Razem z tymi obrazami, wysyłam w Twoją stronę odrobinę lata. Oglądaj, chłoń, daj znać, które podobało Ci się najbardziej!

     

    Mały disclaimer: Jussi na większości zdjęć jest spuszczona ze smyczy. Ponieważ podróżuję sama z psem, jest to jedyna opcja na zrobienie ciekawych zdjęć. Jussi jest bardzo dobrze wychowana i nigdy nie oddala się bez mojego pozwolenia, zwłaszcza w nieznanym sobie terenie. Dlatego pozwalam jej na te krótkie chwile “wolności”.

    NALEŻY PAMIĘTAĆ, ŻE ZGODNIE Z POLSKIM PRAWEM, PIES W PARKACH NARODOWYCH I LASACH NIE POWINIEN BYĆ PUSZCZANY LUZEM.

    Do zobaczenia za parę dni, kiedy opowiem Ci ile taka wyprawa może kosztować!

    Kamila

  • Zabrała psa na FESTIWAL! (dużo zdjęć)

    Zabrała psa na FESTIWAL! (dużo zdjęć)

    Zaczęło się od polubienia posta na Facebooku. Znajomi jadą na jakiś festiwal, wygląda ciekawie, lubię to. Chwilę potem wiadomość:

    – Jedziesz z nami?

    Chwila zastanowienia, urlop w pracy można wziąć, ale co z psem? Oj, tam, raz się żyje!

    – Pewnie, że jedziemy!

    Na chwilę odrywamy się zatem od górskich klimatów i jedziemy na północ kraju. A dokladniej to pod Kwidzyn, a jeszcze dokładniej, to do Rudników, na Grass Roots Festiwal.

    Dojechaliśmy!

    Samo miejsce jest przepiękne, rzecz dzieje się wśród żuławskich pól. Scena to nic innego jak wielki pokój w starym, mennonickim domu. Sami znajomi znajomych, ich dzieci i kilka psiaków. Kilka scen, świetna muzyka, ognisko palące się całą dobę, i owieczki do karmienia trawą.

    Jeśli chodzi o Jussi, rzuciłam ją na głęboką wodę. Po pierwsze, nigdy wcześniej nie nocowała w namiocie. Po drugie, nigdy wcześniej nie spędzałyśmy trzech dni na łonie natury non-stop. Po trzecie, niemal 7 godzinna podróż autem bez klimatyzacji w upalne lato nie jest łatwa dla człowieka, a co dopiero dla futrzastego labradora.

    pierwsze chwile Jussi na polu namiotowym

    Mimo to, Jussi spisała się świetnie. Pierwsze dwa dni dziarsko wyjadała boczek sąsiadom z namiotu obok. Pilnowała też, żeby nam różne zapasy się nie marnowały. Dostarczała pola na czochrasy całej ekipie, i kąpała się w pobliskiej rzeczce.

    Te dwa dni wykończyły ją na tyle, że drugiego wieczora wreszcie udało jej się zasnąć mocnym snem, a ja ominęłam większość koncertów, pilnując, żeby psiak czuł się bezpiecznie i mógł swobodnie odpocząć.

    Czy zabiorę Jussi jeszcze kiedyś na jakiś festiwal? Szczerze wątpię. Wiem, jakim jest łakomczuchem, i dlatego nie puszczałam jej luzem na polu namiotowym. Bałam się, że musiałabym fundować kiełbaski całemu festiwalowi. Do innych psów i dzieci Jussi podchodziła nadzwyczaj przyjaźnie, za to ja stresowałam się, czy w takich okolicznościach nie poczuje jednak zagrożenia, i nie zacznie szczekać czy warczeć na niewinnego przechodnia.

    odpoczynek po dniach pełnych wrażeń

    Daj znać jakie ty atrakcje zapewniasz swojemu czworonogowi, jaką najbardziej szaloną rzecz zrobiłaś ze swoim psem? Czy popierasz zabieranie psa wszędzie, czy odmawiasz sobie pewnych atrakcji, bo wiesz że nie będą one przyjemnością dla twojego zwierza? A może korzystasz z hoteli dla psów, żeby móc swobodnie korzystać z wakacji?

  • Wyjechała na JEDEN dzień z miasta!

    Wyjechała na JEDEN dzień z miasta!

    Czasami nie ma czasu, albo chęci, na weekendowy wypad. Na szczęście mieszkanie w stolicy Dolnego Śląska daje mi i Jussi sporo możliwości mniejszego podróżowania. Dzisiaj opowiem Ci o jednodniowej wycieczce z psem poza miasto, po Wzgórzach Niemczańsko-Strzelińskich, jaką zrobiłyśmy w pewną pochmurną, czerwcową sobotę.

    Plan był prosty – wsiadamy w pociąg w sobotę rano, dojeżdżamy do stacji w Henrykowie i wędrujemy pieszo do stacji w Białym Kościele, podziwiając po drodze widoki i ciesząc się świeżym powietrzem i przyrodą.

    Przy okazji chciałam przetestować instagramową funkcję opowiadania historii, więc poniżej znajdziesz również zdjęcia, z jakich przez cały dzień tworzyłam historię.

    Nie chcem, ale muszem (bo pies patrzy)

    Wiesz co działa motywująco? Kiedy budzisz się rano i widzisz, że za oknem chmury a pogoda w telefonie sprzedaje Ci informację, że maksymalna temperatura dzisiaj to 15 stopni. A do tego mżawka. No ale przecież obiecałam piesełowi, a ona stoi przy łóżku i straszy tymi oczami i tą radosną paszczą, więc zabieram się za robienie śniadania, pakowanie plecaka. Potem bieg na tramwaj.

    W plecaku miałam niewiele: aparat fotograficzny (w którym karta z jakiegoś powodu przestała działać, więc pełnił tylko wdzięczną funkcję ciężaru). Polar z Lidla, który miał mnie chociaż trochę ochronić przed deszczem (ciągle nie miałam jeszcze porządnej kurtki przeciwdeszczowej), psie ciastka, dwie kanapki zrobione dzień wcześniej (brawo ja!), coś słodkiego, wodę, i, oczywiście, mapę.

     

    Punkt drugi – dojazd

    W tramwajach pies musi mieć na sobie kaganiec. We Wrocławiu, pies musi mieć nawet bilet (ulgowy podobno). Jussi, kiedy zmuszona jest nosić na pysku zło, wchodzi grzecznie do tramwaju, po czym kładzie się na środku wagonu tak, że nie sposób jej przesunąć, i patrzy na mnie z wyrzutem przez całą drogę. Na szczęście o 8 rano w sobotę prawie nikt nie podróżuje komunikacją miejską więc można spokojnie blokować przejście.

    Pod PKP kolejka do biletomatów jest mała, więc kupujemy bilet dla mnie (11,7 zł), dla psa (4,5 zł) i lecimy na peron.

    W pociągu Jussi grzecznie leży, jest tylko odrobinę zaniepokojona. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że aparat nie działa, ale cieszę się, bo znalazłam powerbanka w bocznej kieszeni plecaka – można robić zdjęcia, jesteśmy uratowane!

    Na co mi to było?

    W Henrykowie wysiadamy na dworcu PKP, który jest nieco oddalony od centrum miejscowości. Ponieważ przed nami prawie pięć godzin marszu, darujemy sobie zaglądanie do parku w Henrykowie i zostawiamy tą atrakcję na czas, kiedy będziemy tędy przejeżdżać autem, bo podobno warto.

    Kierujemy się zatem niebieskim szlakiem w stronę Raczyc i dalej na Witostowice.

    Po drodze podziwiamy panoramę dolnośląskich miasteczek, która ma w sobie coś magicznego – wieże kościołów i pofalowany teren. Chciałabym tutaj zauważyć, że gmina strzelin wspaniale zadbała o oznaczenia szlaków. Tablica z siatką szlaków jak i informacja z czasem dojścia wisiały w każdym punkcie orientacyjnym, co bardzo ułatwiało rozeznanie się w terenie.

    W Witostowicach na przystanku autobusowym z jakiegoś powodu znajduje się popiersie dalmatyńczyka. A, no i jest tam dziewiętnastowieczny zamek na wodzie, który, jak się okazuje, możecie mieć na własność.

     

     

    Po krótkiej sesji zdjęciowej wśród maków i innych polnych kwiatów, wchodzimy do lasu. Słychać tam piły spalinowe towarzyszące wycince drzew, więc trzymamy się z Jussi szlaku. Zaraz po wejściu do lasu, mijamy zabytkową kapliczkę, która jest otwarta, więc można zajrzeć do środka, albo schronić się przed deszczem.

    Drwa rąbią, aż wióry lecą w tym lesie. Jussi lubi sobie poskakać po pniach ułożonych przy leśnej drodze. Ja nie lubię patrzeć na butelki po oleju porozrzucane na ścieżce. Swoją drogą, ptaki robią niezłą konkurencję drwalom. Czasami w lesie jest głośniej niż w centrum Wrocławia.

    Gdzie te piękne widoki, panie Google?

    Mijamy kolejną kapliczkę i docieramy do Nowolesia. W miasteczku trwa odpust (chyba), więc przemykamy ukradkiem między zmierzającymi na mszę i bierzemy azymut na Nowoleską Kopę. Na samej górze ja próbuję zrobić jakieś ładne zdjęcie (ale jest mokro, pochmurno i ciągle mży) a Jussi zajada się trawą. Próbuję też wrzucić coś na insta, ale nie ma tu zasięgu.

    Schodząc z Nowoleskiej Kopy gubimy się tylko jakieś trzy razy, ale za to w drodze na skrzyżowanie nad wąwozem Pogródki mamy czas zjeść obiad. Las tutaj jest ciut mniej gęsty ale równie głośny jak poprzednik. Robi się też zimno, a po drodze dwa razy przeskakujemy przez rzeczkę. Tutaj jest trochę problem z oznakowaniem (albo z moją spostrzegawczością), więc trzeba być uważnym.

    Po chwili znajdujemy sielankowe miejsce, z hamakiem nad brzegiem rzeczki, lampionami, i gospodarstwem, które wygląda jak marzenie pod tytułem “rzucam pracę w korpo i jadę paść owce”. Niestety było mi zbyt zimno, żeby pochillować w hamaku, czego strasznie żałuję, bo gospodarstwo wydawało się puste. W cieplejsze dni byłoby to idealne miejsce na poobiednią drzemkę.

    Jeszcze trochę drogi przez las, następnie mijamy kopalnię granitu, która mi kojarzy się w tym momencie tylko z ogromnymi kałużami i przeprawą przez jeżyny. Moje stare Rebooki są już tak mokre (pro-tip: nie bierz dziurawych butów do biegania na spacer przez lasy i mokre trawy), że w butach mi chlupocze. Kolejny raz wchodzimy do lasu, omijamy duży zbiornik wodny (staw? jeziorko? kałuża?) i nie gubimy się tylko dlatego, że drzewa, na których było oznakowanie szlaków, nie zostały jeszcze sprzątnięte ze szlaku po wycince.

    Ostatnie wyjście z lasu

    Jussi udaje się znaleźć staw rybacki, w którym decyduje się popływać (na szczęście nikt akurat nie wędkował, więc nasz wybryk pozostał niezauważony). Obchodzimy jeszcze jezioro w Gębczycach, które niechybnie odwiedzimy jak już będzie trochę cieplej bo wygląda na czyste i jest całkiem duże.

    Za gębczycami wita nas Biały Kościół, ale uwaga! Stacja PKP jest położona kawałek drogi od miejscowości, a po ponad 16 kilometrach spaceru, wydaje się to być droga niemożliwa do pokonania. W związku z tym ucieka nam pociąg i czekamy jeszcze prawie godzinę na następny.

    Na stacji PKP we Wro już klasyka: kawa w Starbucksie i tramwaj do domu. Jesteśmy na miejscu około siedemnastej.

    Masz też tak, że czasami bardzo ci się nie chce, sobota rano, pogoda nie taka jak powinna być, nie masz odpowiedniego sprzętu, rzeczy się psują albo gubią, ale mimo to zmuszasz się, by działać? I chociaż nie masz potem idealnych wspomnień, no bo przecież mokra i zmarznięta i trochę głodna i z odciskami, to jesteś z siebie niesamowicie dumna, że nie dałaś lenistwu za wygraną?

  • Góry Stołowe – galeria zdjęć z wyprawy

    Góry Stołowe – galeria zdjęć z wyprawy

    Czołem!

    Jeśli opowieść o Górach Stołowych pozostawiła u Ciebie odrobinę niedosytu, zapraszam do mojej galerii. Kliknij po prawej stronie zdjęcia powyżej, żeby zobaczyć następne.

    Starałam się zachowywać chronologię i nie przesadzać z ilością zdjęć psa (chociaż Jussi jest taaaka słodka przecież).

    Daj znać jak się podobało!

     

    Mały disclaimer: Jussi na większości zdjęć jest spuszczona ze smyczy. Ponieważ podróżuję sama z psem, jest to jedyna opcja na zrobienie ciekawych zdjęć. Jussi jest bardzo dobrze wychowana i nigdy nie oddala się bez mojego pozwolenia, zwłaszcza w nieznanym sobie terenie. Dlatego pozwalam jej na te krótkie chwile “wolności”.

    Należy pamiętać, że zgodnie z polskim prawem, pies w parkach narodowych i lasach nie powinien być puszczany luzem.

    Do zobaczenia za parę dni, kiedy opowiem Ci ile taka wyprawa może kosztować!

    Kamila

  • Śnieżnik – galeria

    Śnieżnik – galeria

    Śnieżnik – galeria

    Cześć!

    Pierwsza wyprawa, o której chcę Ci opowiedzieć, ze względu na osłabienie pochorobowe, rozbita została na dwa weekendy. W sobotę pierwszego weekendu zrobiłyśmy mały rekonesans, a tydzień później wdrapałyśmy się na sam szczyt i nocowałyśmy w schronisku „Na Śnieżniku„.

    Mam nadzieję, że zdjęcia z tej galerii wprowadzą Cię w podróżniczy klimat. Już pojutrze dowiesz się ile to wszystko kosztowało i jak zostało zorganizowane, a w piątek przeczytasz coś więcej na temat samego Śnieżnika, parku krajobrazowego i malowniczych miasteczek leżących u podnóża góry.

    Mały disclaimer: Jussi na większości zdjęć jest spuszczona ze smyczy. Ponieważ podróżuję sama z psem, jest to jedyna opcja na zrobienie ciekawych zdjęć. Jussi jest bardzo dobrze wychowana i nigdy nie oddala się bez mojego pozwolenia, zwłaszcza w nieznanym sobie terenie. Dlatego pozwalam jej na te krótkie chwile „wolności”.

    Należy pamiętać, że zgodnie z polskim prawem, pies w parkach narodowych i lasach nie powinien być puszczany luzem.

    Do zobaczenia w czwartek, kiedy opowiem Ci ile taka wyprawa może kosztować!

    Kamila