Kategoria: około podróżnicze

  • SUP z dużym psem – Chaos. Woda. Komary

    SUP z dużym psem – Chaos. Woda. Komary

    Jak ogarnąć SUP z dużym psem? Dlaczego zaczęłam pływać na desce z Jussi? Jak zorganizować sobie taki sposób spędzania czasu? Czytaj dalej, a wszystko ci opowiem.

    Dwa lata temu w maju moja koleżanka wzięła mnie ze sobą do Mietkowa na pływanie SUPem. Jest to taka deska na której się stoi i macha wiosłem.

    https://www.instagram.com/p/CB-1uc5HF2p/?utm_source=ig_web_copy_link

    Pamiętam to dobrze, bo kiedy chciała mnie przekonać że deska jest stabilna i nic mi się nie stanie, sama wpadła do wody.

    Do tego, mimo pięknego słońca był mocny wiatr i w drodze powrotnej pływanie na sporych falach pod wiatr było nie lada wyzwaniem. Ale i tak się udało, złapałam bakcyla.

    Kilka tygodni później Agnieszka kupiła sobie swoją własną deskę i zwodowała ją na Odrze. Oczywiście towarzyszyłyśmy jej z Jussi w tym wydarzeniu. Kiedy ja chciałam potestować deskę, Jussi uznała, że koniecznie musi mnie uratować, i próbowała wdrapać się na nową deskę Agnieszki. W ten sposób zarysowałyśmy jej świeżutki zakup. Wtedy też zrozumiałam, że jeśli chcę pływać z Jussi, muszę zainwestować we własny sprzęt.

    duży pies na SUP

    Rok temu, jak już wiecie, zdiagnozowano u Jussi dysplazję. Jako, że jedną z metod rehabilitacji jest pływanie, myśl o desce powróciła. W końcu to żadna frajda czekać na brzegu kiedy twój pies kręci ósemki w rzece przez ponad godzinę.

    W tym roku, z powodu pandemii, zamknięcia w domach, ogólnej niewiadomej co do najbliższej przyszłości, myśl powróciła. Przecież Odrę mam pod nosem, Jussi lubi pływać, istniała obawa, że przez nie wiadomo jak długi czas nie będziemy mogły nigdzie pojechać, nic ciekawego zrobić.

    Klamka zapadła. Zakupiłam najtańszy z większych modeli, razem z pompką, wiosłem, kamizelką ratunkową i wodoszczelnym workiem.

    za psie pieniądze?

    Tak, ta zabawka trochę wykracza poza nasze motto, czyli za psie pieniądze. Na szczęście SUPy stały się już na tyle popularne, że łatwo jest je kupić z drugiej ręki za rozsądną kwotę.

    W ten sposób zaczęłyśmy naszą przygodę na wodzie.

    Nie wiem jak to jest pływać z psem, który lubi wodę umiarkowanie. Jeśli macie takie zwierzaki i doświadczenia, dajcie znać w komentarzach. Ja tam zawsze zazdroszczę kiedy widzę zdjęcia idealnie suchych psiaków gdzieś na plaży czy na pomoście.

    Jussi wodę kocha chyba bardziej niż mnie. Jeśli jesteśmy przy brzegu, Jussi jest mokra. Takie życie.

    duży PIes SUP zachód słońca

    Pływanie na SUPie z labradorem wygląda następująco:

    Puszczasz psa, żeby się wybiegał w wodzie i pozbył się chociaż odrobiny energii.

    W tym czasie patrzysz, czy nie wyjada jakiś resztek ryb z szuwarów, i pompujesz deskę. Pompowanie to żmudna czynność, na moją deskę trzeba około 150 razy nacisnąć pompką, żeby osiągnęła zalecane 15 PSI. To upierdliwe i męczące, ale za to jest rozgrzewka.

    W tym czasie jest szansa, że mokry i ubłocony pies przebiegnie ci kilka razy po desce. Nie przejmuj się. I tak będziesz cała mokra a deska cała brudna.

    Po napompowaniu mocuję statecznik i woduję deskę. Trzeba wybrać takie miejsce, żeby statecznik juz sobie pływał w wodzie, bo Jussi bardzo lubi wskakiwać na deskę, a szkoda żeby się połamał.

    Do nieprzemakalnej torby pakuję telefon, kluczyki od auta/mieszkania, portfel i co tam jeszcze mam żeby się nie zamoczyło.

    bagaż SUP z dużym psem

    Jeśli chodzi o odbijanie od brzegu, przetestowałam dwie opcje:

    1 – Odpływam jak najszybciej kiedy Jussi się tapla, żeby wciągnąć ją na deskę na głebokiej wodzie,

    2 – Prowadzę ją na smyczy na deskę i trzymam smycz machając wiosłem, i odpływając od brzegu. Warto przećwiczyć ten sposób, kiedy przy brzegu jest dużo wędkarzy.

    Samo pływanie na SUP z dużym psem nie jest najtrudniejsze. Trzeba tylko trzymać równowagę, i być gotową na wszystko.

    Na początku uczyłyśmy się pływania na jeziorze na którym był wyciąg do Wake Boardu. Nie polecam. Jussi stresowała się nie tylko nową sytuacją ale też ludźmi na wyciągu, przez co pływanie było dużo trudniejsze.

    Kolejny raz próbowałyśmy na spokojnym jeziorze, gdzie dookoła byli tylko wędkarze. Tutaj poczyniłyśmy spore postępy.

    Po pierwsze, Jussi nie miała żadnych dodatkowych stresów. Udało mi się nawet po raz pierwszy stanąć na desce z psem na pokładzie.

    Było to okupione mantrą:

    Jussi proszę leżeć, leżeć, nie wstawaj, leżeć, proszę nie ruszaj się, dobry pies brawo Jussi grzeczna dziewczyna leżeć, leżeć nie wstawaj.

    duży mokry pies SUP

    Ale największym sukcesem było to, że Jussi w końcu, po jakiejś godzinie pływania wskoczyła do wody i robiła sobie swoje kółka i ósemki, kiedy ja leżałam na desce i chillowałam. Do tej pory zeskakiwała z deski i do razu próbowała się na nią wdrapać z powrotem.

    nowe problemy

    Im więcej pływamy, tym bardziej Jussi akceptuje nowy stan rzeczy. Niestety, wraz z postępem wiążą się nowe ryzyka.

    Na początku Jussi wskakiwała do wody tylko wtedy, kiedy siedziałam na desce i jej na to pozwalałam. Z czasem obie zaczęłyśmy kombinować i zdarza się, że Jussi pięknie wybije się deski do wody kiedy ja stoję i macham wiosłem. Muszę wtedy szybko reagować, żeby wylądować na desce a nie poza nią.

    Na ogół Jussi raczej się ześlizguje do wody niż do niej wskakuje, co podobno jest lepszym rozwiązaniem, chociaż wygląda komicznie.

    Ciągle jeszcze pracujemy nad tym, żeby Jussi sobie spokojnie pływała wokół mnie na desce, chociaż czynimy postępy. Najczęściej nasze pływanie wygląda tak, że pies wskakuje do wody, ja jej uciekam, a potem na nią czekam.

    Jeśli pozwolę jej na wskakiwanie do wody bez odpływania, to wtedy bawimy się w psi wyciąg.

    Jeszcze jedna rzecz jest bardzo ważna. Otóż pies na desce oznacza bycie mokrą. Jussi kiedy tylko ją wciągam, zawsze, ale to zawsze musi się otrzepać.

    Można się do tego przyzwyczaić, i jeśli świeci słońce jest to całkiem przyjemne, ale kiedy chcesz popływać o zachodzie słońca, uszykuj sobie ciepłe ubranie na zapas. Nie mas szans, że zejdziesz z deski cała sucha i piękna. Raczej będziesz ociekała wodą i oblepiona sierścią swojego zwierzaka.

    To tyle jeśli chodzi o moje pierwsze wrażenia z pływania na desce z labradorem. Niedługo opisze ci miejsca po których pływałam już z Jussi, i plany na sierpień.

    Muszę przyznać, że SUP z dużym psem jest łatwiejszy niż się wydaje, i sprawia bardzo dużo frajdy. Jest to zdecydowanie mój ulubiony sposób spędzania wolnego czasu tego lata, i wydaje się dobrą inwestycją na przyszłość.

  • Wyjazd z psem w góry: planowanie

    Wyjazd z psem w góry: planowanie

    Jestem pewna, że siedzenie na miejscu znudziło się nam wszystkim. Powoli też zaczynamy planować wakacje, lub letnie długie weekendy w kraju. Jeśli wyjazd z psem w góry jest na twojej liście rzeczy do zrobienia, zapraszam cię do poniższego wpisu. Dowiesz się jak ja to robię, i psy okazji przejdziemy przez wszystkie kroki planowania odpowiedniej trasu i dojazdu.

    Kiedy przeprowadziłam się do stolicy Dolnego Śląska szybko zrezygnowałam z posiadania auta. Świetna lokalizacja i bardzo dobre dojazdy pozwalały mi i Jussi zwiedzić sporą część pasm górskich w regionie. Podjęłam nawet krótką współpracę z kwartalnikiem Przystanek Dolny Śląsk, gdzie pokazywałam ciekawe wycieczki, które można zrobić pociągiem z psem.

    planowanie wyjazdu z psem w góry

    Z wiadomych względów, jeśli planujesz długie weekendy lub wakacje, robisz to w kraju. Mam nadzieję, że dzięki temu uwzględniasz w swoich planach psa, i zastanawiasz się, jak zorganizować jednodniowy wyjazd w góry czy długi weekend, nie zostawiając zwierza w domu.

    Postanowiłam zatem podzielić się z tobą moim sposobem na zorganizowanie ciekawej trasy, noclegu i dojazdu tak, żebyś i ty, i twój pies była zadowolona.

    Jeśli chodzi o sprzęt wycieczkowy, zapraszam do poprzednich postów, gdzie piszę o moim i Jussi bagażu. A teraz do dzieła!

    Kluczowa sprawa: dokąd jedziemy?

    Trochę boję się zdradzać ci wszystkie moje sekrety, ale niech będzie. Na początek odpalam mapy Google. Tak, tak, dobrze przeczytałaś. Spacery po górach zaczynam od map Google. Oddalam mapy na tyle, żeby było widać nazwy parków narodowych i główne atrakcje i szukam dużych zielonych plam.

    Na przykład, otwieram mapę w okolicach Wałbrzycha, i odrobinę na południe znajduję ciekawie brzmiącą nazwę: Park krajobrazowy Sudety Wałbrzyskie.

    Teraz pora na krok drugi, na dole mapy mamy trzy ikonki: ludzik, pokaż zdjęcia i strzałki w górę. Jeśli klikniesz na zdjęcia, pokażą ci się sfotografowane miejsca w okolicy. W ten sposób wiem, czy w okolicy jest coś ładnego. Spoiler: zawsze jest coś ładnego. Ale można znaleźć perełki typu ruiny zamków albo ciekawe miejsca widokowe.

    Jak już wiemy w którym kierunku ruszamy, pora na dojazd. Jeśli masz samochód, sprawa jest prosta, możesz przeskoczyć ten rozdział. Jeśli polegasz na pociągach, czytaj dalej, a dowiesz się, jak znaleźć stację najbliżej szlaku.

    wyjazd z psem: pociąg czy auto?

    Ja używam strony bazakolejowa.pl. Można tam znaleźć wszystkie przystanki będące w użytku. Wystarczy otworzyć legendę i szukać przystanku najbliżej naszej wybranej lokalizacji.

    W przypadku Sudetów Wałbrzyskich może to być: Wałbrzych, Boguszów Gorce, Unisław (który jest stacją sezonową).

    połączenia kolejowe na jednym obrazku

    Aby znaleźć trasę najbliżej stacji, idę na stronę mapa-turystyczna.pl i patrzę, czy z którejś z tych stacji odchodzi szlak turystyczny. Staram się wybierać stację tak, aby nie była ona za długa. No, i żeby była całkiem ciekawa. Jeśli prowadzi wzdłuż którejś z atrakcji na które wcześniej patrzyłam, mamy bingo!

    Na przykładzie naszej wycieczki, chciałabym zrobić trasę jednodniową. Ustawiam zatem na mapie turystycznej start trasy na Boguszów Gorce, stacja kolejowa – a koniec trasy na Wałbrzych, dworzec PKP.

    Środek trasy ustawiam na miejscowość Ługownia. Automatycznie pokazuje mi się trasa na około 8 godzin, i prawie 24 kilometry.

    Jak ustalić długość trasy z psem?

    Jeśli droga wydaje mi się za długa, mogę przesuwać punkty na szlakach tak, aby znaleźć optymalną dla siebie długość i przewyższenia. Dla mnie i Jussi, 24 kilometry na jeden dzień to dosyć długa trasa, ale jest tylko jedno spore przewyższenie. Do tego, jeśli jestem w okolicy, koniecznie muszę zajść do Sokołowska.

    trasa wyjazdu z psem w góry

    W tym wariancie masz też możliwość zrobienia trasy o długości 20 km, lub nawet 16.

    Po ustaleniu długości trasy idę na stronę rozklad-pkp.pl i szukam połączeń.

    Mogę wyjechać w Wrocławia o 7:17 i wyruszyć z Boguszowa o 08:46.

    Pociąg powrotny mam o 18:24 lub o 19:15 ze stacji Wałbrzych Główny.

    Ponieważ wiem, że trasa zajmie mi około 7:37h, mam dosyć czasu na spacer jak i na zrobienie kilku przystanków. Do tego wiem, że gdybym pobłądziła, ostatni pociąg odjeżdża o 20:33, więc nie ma stresu.

    Bilety kupuję przez aplikację Koleo. W kolejach dolnośląskich możesz podróżować z jednym psem, i psi bilet kosztuje 4,50 zł niezależnie od długości trasy. W sumie bilet w jedną stronę na taki wyjazd z psem w góry wyniesie nas 24,60 zł.

    nocleg z psem?

    Ok. Mamy trasę, mamy dojazd, ale co gdybyśmy chciały zatrzymać się gdzieś na noc?

    Na mapie ze szlakami pokazują się pojedyncze gościńce. Przy niewielkiej modyfikacji trasy możesz zahaczyć o schronisko Zygmuntówka. Do tej pory nie można tam było nocować z psem, ale wiem, że właściciele planują coś w tym temacie poprawić…

    nocleg z psem w górach

    Im mniejszy pies, tym większe prawdopodobieństwo noclegu, ale zawsze trzeba wczesnej zapytać. Ja równie chętnie korzystam z portali Airbnb, booking.com czy noclegi.pl Sprawdzam wtedy wszystkie miejscowości blisko naszej trasy. Na wszelki wypadek patrzę też, czy są gdzieś przystanki autobusowe (strona e-podróżnik.pl bardzo pomaga w znalezieniu autobusów) I znów – im mniejszy pies, tym większe prawdopodobieństwo, że zostaniesz wpuszczona na pokład.

    Nie wiem czy wiesz, ale właśnie zaplanowałaś wyjazd z psem w góry

    Podsumowując:

    Planowanie:
    maps.google.com
    bazakolejowa.pl

    Trasa:
    Mapa-turystyczna.pl

    Noclegi:
    Airbnb.pl
    booking.pl
    noclegi.pl

    Dojazdy:
    Rozklad-pkp.pl
    E-podroznik.pl
    Aplikacja Koleo

  • Nocleg z psem w górach – mój osobisty ranking schronisk

    Nocleg z psem w górach – mój osobisty ranking schronisk

    Jak zorganizować nocleg z psem w górach? Przed pierwszym wyjazdem też stałam przed takim dylematem. Okazało się, że dolnośląskie góry są ciągle jeszcze w większości psioprzyjazne, więc dzisiaj dla was mój osobisty ranking schronisk górskich.

    nocleg z psem samotnia

    Jak już wiesz, lubię naturę. Lubię chodzić po górach, lubię odkrywać dzikie miejsca w środku miasta, lubię się pobrudzić i zmęczyć.

    Ale lubię też wziąć ciepły prysznic, zamówić Smażeny Syr i napić się zimnego piwa po całym dniu wędrówki. Zdecydowanie wolę też nawet najgorsze łóżko od namiotu, a gotowanie na kuchence turystycznej, chodź budzi we mnie podziw, nie może się równać jajecznicy na maśle z patelni w schroniskowej stołówce.

    Dlatego tak bardzo doceniam górskie schroniska, i tak bardzo cieszę się, że z taką łatwością mogę przeżyć nocleg z psem w górach.

    Dzisiaj wpis z mają osobistą listą schronisk w których lubię się zatrzymać na chwilę, lub na noc. Bez nas, turystów, schroniska górskie niemal nie mają szans na przetrwanie, a bez nich chodzenie po górach stanie się zdecydowanie mniej luksusowe, dlatego nie piszę tutaj też cen za nocleg, podejrzewam, że po pandemii cenniki mogą ulec zmianie. Mam tylko nadzieję, że zmianie nie ulegnie możliwość noclegu z psem.

    Aha, kolejność jest całkowicie losowa.

    Na przełęczy okraj

    Podobno schronisko Okraj nie przyjmuje już psich wędrowców. A szkoda. Jest to miejsce które nie raz uratowało mi tyłek, kiedy wybrałam się w Karkonosze z optymistycznym nastawieniem, że przecież jakiś nocleg się znajdzie… Przynajmniej trzy razy udało mi się dojść do Strzechy Akademickiej tylko po to, żeby usłyszeć, że miejsc nie ma. Wracając do Okraju, mają tam fajny i przytulny pokój wspólny, do którego zdarza mi się tęsknić.

    Pod łabskim szczytem

    To tutaj spędziłam moje 30 urodziny, przy świetle czołówek i najlepszym towarzystwie. Jest to jedno ze schronisk, które nie mają dostępu do sieci elektrycznej i sami wytwarzają prąd, więc nie ma tu szans na długie zimowe wieczory, za to jest niezwykły klimat… Co jeszcze? Ogromna stołówka, i bliskość do śnieżnych kotłów.

    nocleg z psem gory stole

    Pasterka

    Do Pasterki można dojechać samochodem, serwują tu ogromne pierogi i jest to niewątpliwie jedno z bardziej hipsterskich schronisk… Pasterka znajduje się w miejscowości o tej samej nazwie i można z niej podziwiać następne schronisko na naszej liście. Można też przenocować na polu namiotowym obok pasterki. I spotkać motocyklistów którzy podkarmiają ci psa szynką z puszki, mając z ego ogromną radość.

    Szczeliniec

    Ah! Odę do Szczelińca napisałam jakiś tydzień temu. Uwielbiam się na niego wdrapywać, uwielbiam zachody słońca, uwielbiam kącik czytelniczy w sieni. Są niesamowicie psio, i ludzio przyjaźni, zdarzają im się kraftowe browary, które windą wjeżdżają na górę razem z innymi zapasami. Jedyny minus to mało miejsca na psie siku dookoła, ale tak to czasem bywa kiedy chce się nocować w domku na szczycie skały.

    Zygmuntówka

    Jeśli szukacie noclegu w górach Sowich, Zygmuntówka jest ciekawą opcją. Położona na uboczu, schowana w lesie, jest bardzo przyjemnym miejscem. Nieco z boku w porównaniu do głównych szlaków. Nie oferuje niestety najlepszego wyboru jedzenia, więc polecam ją bardziej dla tych, którzy i tak zabierają ze sobą prowiant na drogę.

    nocleg z psem śnieżnik

    Strzecha Akademicka

    Pierwsze schronisko w którym nocowałam z Jussi. Z lat młodzieńczych pamiętam niewdzięczne wdrapywanie się tam na zieloną szkołę i generalne zniechęcenie. Jest to schronisko naprawdę popularne i latem są tu spore tłumy, za to wieczorem, kiedy szlak pustoszeje, dzieje się magia. Można spokojnie usiąść, wypić piwo, poczytać książkę, i zwiedzić całe Karkonosze, bo strzecha to dla mnie punkt centralny tych gór

    Schronisko na Śnieżniku

    Nocowałam tu z Jussi raz, i tęsknię do powrotu. Schronisko z własną sauną i małą palmiarnią w łazience. Mają dobre jedzenie i organizują latem swój festiwal. Kiedy tam byłyśmy, akurat ktoś wyprawiał sobie imieniny. Kiedy obsługa nosiła i sprzątała talerze, podrzucała Jussi kawałki szynki. Stąd mogę z pełną odpowiedzialnością przyznać, że schronisko jest psio przyjazne.

    Samotnia

    Nigdy jeszcze nie nocowałam w samotni, głównie ze względu na to, że aby nocować tam z psem, trzeba wynająć pokój dwuosobowy, co zwiększa koszty. No i dlatego, że schronisko jest niezwykle popularne a do tego bardzo małe. Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś to zrobić, i będę mogła wam coś więcej na jego temat napisać pod katem noclegu z psem.

    nocleg z psem w górach

    Odrodzenie

    Nocowałam tam kilka lat temu w dwuosobowym pokoju w następującej ekipie: trzy dorosłe dziewczyny, jeden 5 latek i jeden pies. Fajnie, że pomimo braku miejsc zostałyśmy przyjęte, i to z psem, i dzieckiem. Pamiętam dobre jedzenie, dużo miejsca dookoła do spacerowania z psem i trasę, która okazała się zbyt ambitna jak na nogi pięciolatka (stąd awaryjny nocleg).

    Jest jeszcze kilka schronisk w których miałam przyjemność nocować lub bywać, a które na liście się nie znalazły, jak: Jagodna, Chatka Górzystów, Sowa, Dom Śląski… Myślę, że w tym roku uda mi się odwiedzić jeszcze kila z nich i wtedy zaprezentuję Ci drugą część listy.

    Wspaniałe jest to, że schroniska mają teraz naprawdę sensowne systemy rezerwacyjne. Zawsze w pytaniu piszę, że chodzi o nocleg z psem, i że najchętniej zatrzymam się w wieloosobowym pokoju, ale jeśli jest to niemożliwe, nie kręcę nosem. Bardzo doceniam to, że w nocleg z psem w górach Dolnego Śląska nie jest niczym wyjątkowym, a oprócz Karkonoszy nie słychać o akcjach ograniczających dostępu psiarzom.

    nocleg z psem Karkonosze

    Ciekawa jestem jak to wygląda w innych górach w Polsce, daj znać w komentarzach, jeśli masz swoje miejscówki na bezproblemowy nocleg z psem w górach.

  • Schronisko na Szczelińcu to dla mnie miejsce magiczne

    Schronisko na Szczelińcu to dla mnie miejsce magiczne

    Generalnie schroniska górskie to dla mnie oazy spokoju, miejsca gdzie moja głowa odpoczywa, gdzie wysypiam się nawet na niewygodnym materacu, alkohol nie uderza do głowy, jedzenie smakuje jakoś lepiej. Ale czy da się spokojnie przenocować z psem w schronisku górskim? I do tego psem tak dużym jak Jussi?

    Ale Schronisko na Szczelińcu… lubię tam wracać.

    Po raz pierwszy nocowałam tam w sierpniu 2019 roku, podczas wymuszonego bezrobocia, w środku naprawdę stresującego lata. Znalazłam bardzo fajną trasę (może powinnam przemianować tego bloga, na: iloma ścieżkami da się wejść na Szczelniec) wzięłam Jussi, plecak, i ruszyłam.

    https://www.instagram.com/p/B1UUE4gjnLD/

    pierwsze piwo na wejście

    Zaraz po wejściu na szczyt zamówiłam sobie zimne piwo usiadłam na tarasie widokowym i… niechcący wylałam całą butelkę. Poszłam kupić zatem drugie, które, chyba z litości, dostałam zupełnie za darmo. Zachód słońca był wtedy obłędny, a dodatkowo poznałam innych traperów, z którymi spędziłam naprawdę przyjemny wieczór przy dźwiękach gitary.

    Tej zimy, kiedy już udało mi się wspiąć na samą górę (wiwat raczki!), koło trzeciej po południu, też od razu uderzyłam do baru. Wzięłam klucze do pokoju (okazało się że 8 osobowy pokój został zarezerwowany tylko dla mnie i Jussi), kupiłam piwo, zrzuciłam plecak i poszłam kultywować moją osobistą tradycję pierwszego piwa na tarasie widokowym.

    widok ze szczelińca

    Tym razem udało mi się go nie wylać, ale było tak zimno, że prędko wróciłam do ciepłego pomieszczenia. Jussi była padnięta więc zostawiłam ją w pokoju, żeby mogła sobie odpocząć. Na szczęście Jussi to pies, który jest w stanie zostać sam w nowym pomieszczeniu, zwinąć się w kłębek i uciąć sobie słodką drzemkę.

    co zrobić z psem w schronisku górskim?

    Od razu uprzedzę twoje pytania: Jussi, jako wzorowy labrador, nie jest w stanie odpocząć na stołówce, ze względu na jedzenie, które jest dookoła spożywane. Na stołówce wchodzi ona w tryb psa pracującego, i żebrze u każdego kto je. Dlatego na salę biorę ją wtedy, kiedy większość „przelotowych” turystów zacznie schodzić na dół, a turyści zamiast spożywać posiłków zaczynają grać w gry, rozmawiać, śpiewać.

    Przy czym ja też lubię mieć czas dla siebie, więc bardzo doceniam fakt, że mogę bez obaw zostawić ją samą. Nie wiem, jak mi się udało ją tak wychować. Możliwe, że kilka przeprowadzek i podróży utwierdziło ją w przekonaniu że nie ważne gdzie, a z kim. Ja w tym czasie biorę książkę, dokańczam piwo i chłonę atmosferę schroniska górskiego. Uwielbiam czytać w tym gwarze, zapachach, bez zasięgu sieci telefonicznych, rozpraszaczy.

    piwo w schronisku na szczelińcu i Kindle

    Po chwili (czyli kilku przeczytanych rozdziałach), przysiadła się do mnie para. Położyli plecaki, a dziewczyna poszła do baru zamówić jedzenie. Po kilku chwilach wraca szczęśliwa, i mówi swojemu chłopakowi że będzie bardzo zadowolony, bo są wolne miejsca, ale to nie wszystko. Otóż, nie żartuje, będą nocować w pokoju z psem! Podobno jest tam jakaś dziewczyna i jej pies a tak poza tym pokój jest cały pusty.

    i wspaniałe zbiegi okoliczności

    Tak, okazało się że nocujemy w tym samym pokoju. Jussi oczywiście dostała dzięki temu trzy razy więcej czochrasów niż zazwyczaj, oraz trochę kabanosów i konserwy z puszki (oczywiście za moją zgodą).

    Zachód słońca tamtego wieczora okazał się, jak zawsze na Szczelińcu, obłędny, i chociaż było też obłędnie zimno, udało mi się zrobić kilka ładnych zdjęć. Nie będę zatem psuć go nieudolnymi opisami, zapraszam do oglądania.

    zachód słońca na szczelińcu
    zimowy zachód słońca na szczelińcu
    zachód słońca w górach stołowych

    Do tego wieczorem okazało się, że obsługa zrobiła za dużo gorącej czekolady, i tym sposobem każdy dostał po kubku tego pysznego napoju (tak, wiem, że cieszę się tym faktem trochę za bardzo)

    Resztę wieczoru spędziłam czytając „Złego”, pijąc gorącą czekoladę i chłonąc atmosferę schroniska górskiego, oraz planując drogę w dół, która, nie żartuję, okazała się najbardziej malowniczą trasą jaką do tej pory szłam w górach. Ale o tym, następnym razem…

  • Co mają kolory szlaków do ich trudności?

    Co mają kolory szlaków do ich trudności?

    czerwony kolor szlaku
    • Labrador a tak ładnie daje radę na czarnym szlaku?
    • Czy ja z moim małym pieskiem jestem w stanie przejść czerwony szlak?
    • Na zielonym spokojnie, łatwizna, nawet amator sobie poradzi.

    Ile razy zastanawiałaś się dlaczego, idąc po niebieskim szlaku, masz ostre podejścia w górę, za to czerwony jest najprzyjemniejszą częścią trasy (w górach chodzę tylko po plaskim) ?

    Oto jestem i niosę Ci odpowiedź,

    ale najpierw trochę historii:

    Oznaczenia szlaków górskich mają długą historię. Tak naprawdę w każdym pasmie górskim wyglądała ona podobnie, mimo, że oznaczenia powstawały niezależnie od siebie.

    Pierwsze wędrówki górskie w regionie dzisiejszego dolnego śląska odbywały się zazwyczaj grzbietami gór, zwyczajnie dlatego, że było tak najłatwiej. Nie były to jednak szlaki turystyczne tylko handlowe i hmm… pracownicze.

    Pierwszymi wędrującymi byli przecież drwale, myśliwi i węglarze, wypalający węgiel drzewny. Wraz z rozwojem regionu, pojawili się także niemieccy gwarkowie i potrzeba oznaczania tras. (słowo gwarek pochodzi z języka niemieckiego „der Gewerke” i oznacza organizatora produkcji, udziałowca, przedsiębiorcę lub po prostu właściciela kopalni)

    Natomiast pierwsze oznaczenia podobno powstały dzięki poszukiwaczom skarbów, który tajemniczymi znakami wskazywali cel wędrówki. Za to właściwe znakowanie szlaków nastąpiło wraz z rozwojem turystyki, chociaż ciągle występowała pełna dowolność:

    w jednych górach układano kopczyki z kamieni
    w Tatrach malowano znaki farbą
    w Sudetach za to ustawiano drogowskazy

    oznakowania te chętnie były finansowane przez lokalnych posiadaczy ziemskich, a także władze, które zauważały duży potencjał w ruchu turystycznym.

    W Karkonoszach pierwszą mapę szlaków wyrysował Edward Petraka w 1885 roku. Pierwsze drogowskazy natomiast, były kamiennymi słupkami z wyrytymi i pomalowanymi czarną farbą znakami. Nie miały one nic wspólnego z dzisiejszym oznakowaniem.

    Jeśli dostatecznie cię zainteresowałam, polecam poszukać jeszcze informacji o wojnie na pędzle, która miała miejsce w Beskidach Zachodnich.

    czy to trudne?

    No dobra, Kamila, wszystko fajnie ale powiedz wreszcie co mają wspólnego kolory szlaków z ich trudnością?

    Jasne, jeszcze tylko jedna ciekawostka: wiesz, że znakowanie szlaków turystycznych w Tatrach polskich rozpoczęto w 1886 roku, czyli pięć lat później niż w Sudetach? Malowano poziome paski koloru jasnoczerwonego. Prawdopodobnie dlatego, że używany do tego siarczek rtęci charakteryzował się długą trwałością.

    Początkowo Sudeckie oznaczenia odnosiły się do celu, ku jakiemu podążamy. Czyli, na przykład, śnieżnik oznaczony był kolorem białym, a Pradziad i Biskupia Kopa – czerwonym.

    Oznaczenia miały wtedy kształt prostokąta podzielonego na dwa trójkąty, gdzie ostry kąt wskazuje kierunek do określonego punktu docelowego.

    Już wtedy używano sześciu kolorów: czerwonego, żółtego, zielonego, niebieskiego, białego i czarnyego.

    Tak, zbliżamy się do sedna.

    Nie udało mi się znaleźć informacji o tym, kiedy dopisano też inne znaczenia do kolorów szlaków. Podejrzewam, że jednolity system wprowadzono gdzieś po drugiej światowej, kiedy szlaki turystyczne weszły też na niziny.

    Oficjalna wersja znaczeń kolorów szlaków jest natomiast następująca:

    Czerwony – szlak główny, najciekawszy pod kątem krajobrazów i przyrody

    Niebieski – trasa dalekobieżna

    Zielony – krótki, najkrótsza droga do charakterystycznych miejsc regionu

    Żółty – krótki szlak łącznikowy

    Czarny – krótka droga dojściowa

    Ot, i cała filozofia. Zdecydowanie więcej ma wspólnego z oznaczeniami dróg krajowych, niż z trudnością tras narciarskich.

    Dla Jussi nie ma większego znaczenia czy idziemy niebieskim czy czarnym szlakiem. Najważniejsze, żebym była obok i miała smaczki w kieszeni. Za to ja, dzięki całej tej nauce, jakoś z większym zrozumieniem patrzę teraz na mapę. Mam nadzieję, że i Tobie ta wiedza się przyda!

  • Byłyśmy nad morzem!

    Byłyśmy nad morzem!

    Cześć!

     

    Już jutro nowy tekst o tym, czy wyjazd nad morze z psem w środku lata to dobry pomysł, a dzisiaj zapraszam na krótki film z naszych zabaw na plaży.

     

    Kamila

     

  • Pies w pociągu – zrób to sama!

    Pies w pociągu – zrób to sama!

    Kiedy miałam auto, nie wyobrażałam sobie, jak można podróżować pociągiem z psem tak dużym jak Jussi. A umówmy się, Jussi, ze swoimi trzydziestoma kilogramami wagi nie jest największym z psów. Jednak jazda pociągiem dłuższa niż powiedzmy godzina jawiła mi się jako zupełna abstrakcja.

    Pierwsza okazja nadarzyła się podczas majowego wypadu na hel, dwa lata temu. Pogoda była raczej słaba, więc zamarzyło mi się odwiedzenie trójmiasta. Zwłaszcza, że miałam tam znajomego który mógł nas po trójmieście, a raczej Gdyni, oprowadzić.

    pies_w_pociagu

    Nawet nie pamiętam czy Jussi miała wtedy kaganiec. Wydaje mi się że tak, ale na pewno nie lubiła go nosić. W Łodzi jeździłyśmy tramwajami naprawdę rzadko, no i miałam auto, więc nie czułam potrzeby przyuczania jej do kagańca. Nad morzem pragmatyzm zwyciężył i tak oto chęć napicia się piwa ze znajomym zaważyła nad dotychczasowymi obawami.

    Ponieważ Jussi w aucie nauczona jest spać cała drogę, a od szczeniaka dość regularnie pokonywałyśmy 4 godzinne trasy autem, pociąg potraktowała jak nieco większy samochód. Grzecznie położyła się na podłodze i przespała cała drogę.

    Następna okazja do wożenia psa pociągiem była w ostatnie wakacje, kiedy postanowiłam odwiedzić przyjaciół na lubelszczyźnie. Miałam do wyboru albo kilka godzin w PKP, z możliwością spaceru po wagonie, poczytania książki czy drzemki, albo kilka godzin w starym, wysłużonym aucie bez klimatyzacji. W naprawdę sporym upale.

    Wybrałam więc PKP, i tak już, o dziwo, zostało.

    podroze_z_psem_pociagiem

    Nasza pierwsza długa podróż pociągiem podzielona była na dwa etapy: ICC do Warszawy, wagon bezprzedziałowy, pełna klima, gniazdka w siedzeniach, żyć nie umierać. I TLK do Lublina, skwar, stare wagony obite dywanami, brak cienia. Ostatnia godzina podróży to była droga przez mękę dla mnie, a co dopiero dla futrzaka.

    W drodze powrotnej zepsuła się pogoda, więc podróżowało się nam już dużo przyjemniej.

    Od tej pory Jussi nie raz pokonywała dłuższe i krótsze trasy pociągami, a ja nauczyłam się kilku przydatnych rzeczy na temat psa w pociągu, którymi właśnie teraz zamierzam się z tobą podzielić:

    1. Kaganiec

    kaganiec musi być, nie ważne że twój piesio to najsłodszy słodziak. Ważne, żeby kaganiec pozwalał psu otwierać szeroko paszczę i chłodzić się w ten sposób. Według regulaminu pies powinien być w kagańcu cały czas, ale i podróżni, i konduktorzy zazwyczaj są wyrozumiali i pozwalają ci uwolnić psa od tego obowiązku. Zawsze trzeba jednak pytać.
    Kaganiec przydaje się też w sytuacji, kiedy współpodróżni chcą być mili i próbują karmić twojego zwierzaka resztkami z kanapki albo herbatnikami 😉

    2. Miska na wodę

    mega ważne zwłaszcza latem. Kiedyś zdarzyło mi się jej zapomnieć i Jussi musiała się napić wody z pociągowej umywalki. Nie polecam.

    jazda_w_pkp_z_psem

    3. Kocyk, ręcznik, posłanie

    pies, pomimo, że za bilet płaci od 5 do 15 zł, nie ma wstępu na siedzenie (małe psy mogą siedzieć ci na kolanach, albo być w transporterze), dobrze jest mieć jakiś koc albo ręcznik na którym zwierzak może się położyć jeśli nie lubi leżeć na gołej posadzce.

    4. Lokalizacja

    Jeśli tylko to możliwe, wybieraj wagony bezprzedziałowe. Jest tam więcej miejsca dla stwora, nawet jeśli pociąg jest pełen ludzi.

    pies_w_wagonie_predzialowym

    5. Lokalizacja doprecyzowując

    Naucz psa leżeć pod siedzeniem. Jeśli twój psijaciel jest wielkości Jussi, powinien się bez problemu zmieścić pod siedzenie. Wtedy tylko ty masz problem co zrobić z nogami, ale za to unikasz sytuacji, w której pies leży w przejściu a tabuny podróżnych nie patrzących pod nogi po nim depczą.

    jak_przygtowac_psa_do_pociagu

    6. Konduktorzy

    Uśmiechaj się do konduktorów. Według moich doświadczeń 90% konduktorów w pociągach jest psolubnych. W kryzysowej sytuacji mogą ci nawet udostępnić wolny przedział, jeśli widzą, że bestia się męczy. Nie jest to oczywiście reguła, ale z mojego doświadczenia wynika, że jest to możliwe 🙂

    https://www.facebook.com/zapsiepieniadze/photos/a.660966967625445.1073741829.523440464711430/660966940958781/?type=3&theater

    7. Toaleta

    Naucz psa toalety przed podróżą. Wiem, brzmi dziwnie, ale o ile ułatwia życie, i zapewnia spokój ducha, kiedy twój pies robi ostatnią kupę zawsze tuż przed wejściem na dworzec.

    8. Przezorny zawsze… nauczony!

    Jeśli twój pies jest za duży, żeby wziąć go pod pachę i wsadzić do wagonu, warto mieć ze sobą smakołyki. Jussi tylko raz bała się wyskoczyć z wagonu na peron, i na szczęście było to na końcowej stacji. Jeśli smakołyki nie działają na zwierza, może warto zrobić próbę i podejść wcześniej na dworzec, sprawdzić który pociąg ma dłuższy postój i poćwiczyć wchodzenie do wagonu?

    9. Bagaż

    Zadbaj o swój bagaż. Najlepiej miej ze sobą plecak, bo wtedy masz obie ręce wolne na psa. Nie próbowałam nigdy jechać z Jussi i walizką na kółkach, zwyczajnie wydaje mi się to niewygodne. Zwłaszcza kiedy musisz pędzić na przesiadkę bo jest opóźnienie.

    pies_podrozuje_pkp

    10. Przyjaciele

    Udało mi się dotrzeć do 10 punktów! Zaprzyjaźnij się ze współpasażerem, który ma miejsca obok ciebie. Chodzenie z psem do toalety w pociągu jest możliwe ale niewygodne. Do wagonów restauracyjnych nie wpuszczają psów. (PKP, właśnie, o co chodzi? W najlepszych restauracjach można a u was nie?), więc możliwość poproszenia kogoś o opiekę nad bestią jest na wagę złota.

     

    To już wszystkie protipy, które udało mi się zebrać podczas naszych podróży pociągiem. Jednocześnie chciałam dać ci  znać, że w kwartalniku Przystanek Dolny Śląsk mamy z Jussi małą kolumnę na temat naszych podróży pociągiem po Dolnym Śląsku.

    Jeśli masz jakieś pytania odnośnie psa w pociągu, lub coś nie jest dla ciebie jasne, daj znać w komentarzach. Chętnie pomogę.

     

    podrozowanie_z_psem_koleja

    wycieczka_z_psem_w_koleji

     

    ZapiszZapisz

    ZapiszZapiszZapiszZapisz

    ZapiszZapisz

    ZapiszZapisz

    ZapiszZapisz

    ZapiszZapisz

  • Polski schizofreniczny turysta górski

    Polski schizofreniczny turysta górski

    Na co dzień korzysta z internetu w komputerze, telefonie komórkowym, telewizorze. Nie wyobraża sobie dojechać na drugi koniec miasta bez sprawdzenia trasy na jakdojade. Już dawno przestał zapisywać muzykę na mp3 i zgrywać pliki na twardy dysk, zamiast tego słucha, czego chce i kiedy chce na Spotify czy Tidalu. Bilet na PKP kupuje przez aplikację i śmieje się z tych, co stoją w kolejkach. Polski turysta górski.

    Już dawno zapomniał jak wygląda znaczek pocztowy.

    Potrafi znaleźć stronę schroniska górskiego, żeby wystawić im negatywną opinię.

    polski turysta górski w górach stołowych

    Jednak kiedy idzie w góry, cały współczesny świat znika. To nie jest tak, że nie bierze ze sobą komórki. Bierze, i ładuje ją potem w schroniskach. Cieszy się z ciepłej wody i pije kraftowe piwa na szczycie. Czyta książki na kindlu. Z jakiegoś jednak powodu nie chce przyjąć do wiadomości, że czasy, kiedy prośbę o rezerwację wysyłało się do schroniska na pocztówce znad morza, i jechało na drugi koniec Polski licząc, że pocztówka dotarła, a nocleg został zarezerwowany, już minęły. Czasy, w których wiedziało się, że prowadzący schroniska nie znajdą czasu, żeby odpisać, bo ich życie to praca 24/7, 365 dni w roku.

    Czasy, kiedy gleba miała sens, bo zwyczajnie nie było innej opcji.

    Polski turysta robi research wszystkiego. Pyta na grupach jakie buty trekkingowe są najlepsze, jaka kurtka osłoni przed wiatrem, jaki plecak wytrzyma lata niosąc na plecach cały górski dobytek. Potem porównuje ze sobą pięć sklepów internetowych pod kątem wysyłki, dostawy, ceny, aby mieć pewność, że wybrał najlepiej. Że jest dobrze przygotowany do wyprawy.

    Polski turysta rezerwuje bilety na Star Wars z dwumiesięcznym wyprzedzeniem.

    Polski turysta oczekuje, że schronisko górskie będzie miało intuicyjną stronę internetową, i fejsbuka z pięknymi zdjęciami. Że odpowiedzi w internecie będą zawsze wyważone i profesjonalne. Polski turysta traktuje prowadzących schroniska górskie tak, jak traktuje każdą inną firmę, która ma dział marketingu, obsługi klienta, planowania, osobny budżet na działania wizerunkowe i korzysta z zewnętrznej agencji do robienia social media. Na nizinach schroniska górskie grają według praw rynku.

    Wszystko zmienia się, kiedy polski turysta jedzie w góry.

    Ładuje on papierową mapę w kupiony w internecie plecak, razem z karimatą, śpiworem, lustrzanką i smartfonem. Nie planuje trasy, idzie na żywioł. Dokąd idzie? Do słońca. To chyba jasne.

    Na szlakach już dawno przestał mówić cześć mijanym ludziom, przecież nie będzie uczył kultury weekendowych spacerowiczów.

    Polski turysta po dotarciu do schroniska wie, że nocleg mu się należy. W końcu jest w górach. Dzięki karcie członkowskiej PTTK, za którą zapłacił w tym roku 45 złotych, ma 10% zniżkę na nocleg w każdym schronisku, które, jak nazwa wskazuje, musi dać mu schronienie. Inaczej to byłby przecież hotel, a polski turysta nie sypia w hotelach.

    Polski turysta jeśli ma do wyboru łóżko i glebę, zawsze wybierze glebę. W końcu w schronisku musi być klimat. Plus, we wspólnej sali i na korytarzach częściej można znaleźć gniazdko. A lustrzanka i telefon muszą się przez noc naładować prądem. Polski turysta zje teraz kwaśnicę i napije się piwa. Najlepiej lokalnego, z małego browaru. I w cenie jakiejś normalnej a nie 8 zł. Przesada. Prowadzący schronisko muszą być dla polskiego turysty mili, przecież jest ich gościem, a gościa się traktuje z szacunkiem. Plus zawsze potem może im napisać na fejsie, że mogliby się uśmiechnąć.

    Polski turysta chce, żeby schronisko było czyste i zadbane, żeby było dla niego otwarte cały rok, w końcu nigdy nie wiadomo kiedy poczuje on zew natury. Polski turysta z chęcią skorzysta z posiadówki przy ognisku, na które ktoś inny narąbał mu drewna. Polski turysta chciałby w górach odciąć się od świata współczesnego i śpiewać Stachurę z innymi polskimi turystami. Wiesz, poczuć ten klimat ducha gór. Polski turysta nie wierzy w planowanie i rezerwację w górach. Polski turysta chce, żeby obsługa schroniska ładnie pachniała, bo w końcu są w pracy. Fajnie by było jakby z uśmiechem przynieśli mu dodatkowe koce, bo na glebie twardo i zimno. Polski turysta pyta o hasło do wi-fi.

    Kiedy polski turysta słyszy, że schronisko dzisiaj nieczynne, że dzisiaj nie ma noclegu, to wie, że zawsze może wystawić negatywną opinię w internecie. Może zainteresuje lokalne media problemem. W końcu, dla niego, polskiego turysty, miejsce musi się znaleźć zawsze. On tu przecież wszedł sam! Na tych nogach, on się postarał, zrobił swoje.

    Polski turysta nie rozumie, dlaczego go odprawiono, przecież schronisko jest dla niego. Wymyślił sobie, że obejrzy wschód słońca z tego pięknego miejsca, a oni mu w tej ruderze odmawiają noclegu? Na podłodze?

    Polki turysta w górach czuje się jak u siebie, więc wie, że dzierżawcy schronisk czytali umowę przed podpisaniem. Wiedzieli na co się piszą. Oni są tu po to, żeby polskiemu turyście było miło. Jeśli się nie podoba, to wypad.

    Polski turysta zna dzierżawców innych schronisk, w których taka sytuacja nie miałaby miejsca.

    Polskiemu turyście czasami mylą się schroniska górskie ze Starbucksem. Dlatego do każdego i zawsze przykłada taką samą miarę. Polski turysta chce w górach klimatu sprzed stu lat, ale tylko wtedy, kiedy polskiemu turyście to pasuje. Wieczór przy ognisku z telefonem ładującym się obok. Kwaśnica z kraftowym browarem. Rezerwacja na pocztówce z szybkimi kulturalnymi odpowiedziami na fejsie. Domowy klimat z marektingowym zapleczem.

    Polski turysta nie jest złym turystą. Polski turysta po prostu już nie wie kim jest.

     

    (składka członkowska w PTTK w 2017 roku to 45 zł, a wg strony PTTK członków zwyczajnych płacących składki jest około 60 tys, co daje niecałe 3 miliony złotych rocznie. Cena za nocleg w schroniskach na dolnym śląsku waha się pomiędzy 30-50 zł, w cenie mamy nie tylko schronienie ale i obsługę, sprzątanie po nas, i to często w trudno dostępnych miejscach, w których transport żywności czy wywóz śmieci bywa utrudniony. Schroniska górskie muszą być czynne przez cały rok, nawet w miesiącach w których turystyka w regionie jest martwa, aby w razie potrzeby zapewnić schronienie wędrowcom)

     

    (tekst powstał zainspirowany lekturą for internetowych i burzy krytykującej schroniska górskie, jaka się na nich rozpętała po tym, jak schronisko Na Szczelińcu odmówiło noclegu pewnemu turyście, w zamian proponując nocleg w Pasterce. 2 kilometry dalej)

  • Dziewczyno, weź psa na kajak!

    Dziewczyno, weź psa na kajak!

    Jussi lubi pływać. Lubi pływać na tyle, że jesienią i wczesną wiosną raczej nie chodzimy nad Odrę. Latem zresztą też coraz rzadziej spacerujemy nad Odrą, bo przeraża mnie śmietnik panujący na brzegach rzeki. Oczywiście, nauczyłam Jussi tego, że nie zawsze może wejść do wody, co nie znaczy, że ona przestaje próbować. Woda jest dla niej jak kryptonit.

    Pomysł z kajakiem chodził mi po głowie od jakiegoś czasu, ale bałam się, że to trzydziestokilowe bydlęcie utopi nas obie. W końcu, przy okazji wizyty w Lublinie, odważyłam się. Ekipę miałyśmy doprawdy zacną. Ja i trzyletni labrador. Kumpela i trzylatek który swoją energia mógłby zasilać elektrownie. Obie zdeterminowane, obie przerażone. Obie uszłyśmy z życiem, nikt się nie wykąpał w Bystrzycy.

    A teraz do rzeczy, jak popływać z psem w kajaku tak, aby (względnie) suchą stopą wyjść na brzeg? Odpowiedź poniżej:

    Kajak z psem - to prostsze niż się wydaje

    Dobra organizacja to podstawa

    Na początek, dobrze wybierz trasę. Nasza była nie za długa, około dwie godziny, 8 kilometrów, druga połowa prowadziła przez zalew Zemborzycki. Większa część trasy prowadziła przez las, więc pies jechał w cieniu. Podczas spływu tylko jeden fragment był trudniejszy, kiedy trzeba było przeprawić się przez drzewo leżące w poprzek rzeki. Na szczęście pan z innego kajaku pomógł nam w tej przeprawie.

    Po drugie, jeśli twój pies lubi pływać bardziej, niż słuchać się ciebie, weź większy kajak. Jedynka będzie ok, jeśli chcesz pływać z Yorkiem czy czymś do 10 kg, ale jeśli twój pies to połowa twojej wagi, nie rumakuj. Większy kajak jest stabilniejszy, więc jeśli bestia zdecyduje się jednak popływać, to wciągnięcie jej z powrotem będzie łatwiejsze w kajaku, który może solidnie przechylić się na bok, i nie nabrać za dużo wody.

    Przy czym ja wiem, że one są cięższe, i że będziesz potrzebować więcej siły. Uwierz mi na słowo, lepiej zmęczyć się w ten sposób, niż próbując samej wdrapać się do kajaka na środku jeziora.

    Trzecia zasada: wypływaj zwierza przed wejściem do kajaka. Nie gwarantuję ci, że to wystarczy, żeby powstrzymać go przed ponowną kąpielą, ale może trochę odwlec ten moment.

    był nawet czas na drzemkę

    Kajak z psem i komarami

    Aha, mokry, pachnący rzeką/lasem/bobkami/trawą pies przyciąga komary. Komary i końskie muchy. Jeśli masz wujka wędkarza zapytaj go skąd bierze repelenty (wędkarze znają się na rzeczy), albo poproś, żeby kopsnął ci odrobinę. Przyda się! Jeśli znasz się na naprawdę dobrych repelentach, daj mi znać w komentarzach, bo mój się właśnie skończył 😉

    Jussi, mimo dużego kajaka całą drogę siedziała mi pomiędzy nogami. Nie było to ani najwygodniejsze (mokra sierść WSZĘDZIE!) ani najbardziej wyważone rozwiązanie (labrador siedzi na jednym półdupku zawsze, i przechyla się na jedną stronę. Jeśli w rzece są prądy i znosi twój kajak na jedną stronę, uwierz mi, twój pies będzie o tym wiedział i chętnie dołoży ci balastu tak, że na koniec spływu jeden bicek będzie dwa razy większy niż drugi.) Aha, Jussi siedząc naprawdę blisko, stanowiła podpórkę dla wiosła. Ciężko powiedzieć czy to było dobre rozwiązanie czy wręcz przeciwnie.

    Generalnie, taki sposób pływania ma same minusy poza jednym. Kiedy czułam, że woda przyciąga ją nieco mocniej niż zazwyczaj, ściskałam jej tułów nogami tak, że nie mogła się wysmyknąć. Wydaje mi się, że tylko dzięki temu skończyłyśmy tylko z czterema kąpielami (psa, nie moimi, psa!).

    Tak naprawdę, przed startem powinnam zrobić jedną rzecz, o której nie pomyślałam. Mogłam wsadzić Jussi do kajaka suszącego się na brzegu, żeby obwąchała sobie wszystkie kąty i przetestowała miejscówki do siedzenia. Może też, jeśli miałabym więcej czasu (i chęci) mogłabym nauczyć ją wskakiwania do kajaka i wyskakiwania na komendę.

    w poszukiwaniu idealnego wodorosta

    A może jednak pies poza kajakiem…?

    Jeśli chodzi o wodowanie, Jussi wykorzystała kajak tylko do tego, żeby lepiej wybić się podczas skoku do wody. Za to kiedy okazało się, że kajak jest szybszy od labradora, postanowiła wdrapać się na pokład. Tutaj ważna była taktyka. Dziobem zaczepiłam się w szuwarach, jedną ręką próbowałam trzymać wiosło, drugą pomóc wdrapującemu się psu wejść do kajaka. Bardzo pomogły mi w tym szelki, polecam takie, za które łatwo jest złapać jedną ręką. Póki co, zwykłe parciane są do takich zabaw idealne. Po trzech próbach miałyśmy ten trik na tyle wyćwiczony, że wsadzenie Jussi do kajaku dryfującego na otwartym zalewie było już tylko formalnością.

    Jussi, poza tym, że kilka razy postanowiła zmoczyć rozgrzane futro, siedziała w kajaku bardzo grzecznie. Byłam trochę wystraszona kiedy zbliżałyśmy się do kaczek, czy innego ptactwa, ale mój pies spokojnie obserwował je sobie z odległości. Szczerze mówiąc, Jussi była bardziej zaciekawiona tym, co pod wodą, niż tym co na niej. Raz na jakiś czas wychylała się więc z kajaka, żeby złapać zębami jakieś apetycznie wyglądające wodorosty.

    Póki płynęłyśmy Bystrzycą, spływ był bardzo przyjemny. Schody zaczęły się, kiedy wypłynęłyśmy na zalew. Po pierwsze, na otwartej wodzie kajakuje się źle. Po drugie, kiedy cel jest daleko, wydaje się, że całe to wiosłowanie jest psu na budę, i tak naprawdę stoisz w miejscu a nie płyniesz. Po trzecie, 8 kilometrów wiosłowania, z prawie 90 kilogramami na pokładzie daje jednak w kość.

    Czasem nawet udało mi się zobaczyć coś więcej niż sierść

    Radość z osiągnięcia celu jest ogromna, radość z dotarcia na brzeg bez wywrotki jeszcze większa. No i uwielbiam, kiedy Jussi jest tak potwornie zmęczona, że śpi w każdych warunkach i nic, ale to nic jej nie przeszkadza. Okazuje się, że kajak z psem to nic trudnego. Trzeba tylko pamiętać o ubraniu na zmianę (bo jak już wyciągniesz psa z wody, to on się na tym kajaku oczywiście otrzepie), spakowaniu rzeczy do jakiejś nieprzemakalnej torby, i zabraniu repelenta na komary.

     

    Wybaczcie mi jakość zdjęć, do dyspozycji miałam tylko telefon,którego wodoodporności wolałam nie testować, a byłam zbyt przejęta spływem,żeby dbać o dobre kadry 😉

     

    ZapiszZapisz

  • o psim bagażu, czyli podróżne wyposażenie Jussi

    o psim bagażu, czyli podróżne wyposażenie Jussi

    Tutaj przeczytasz o psim bagażu, czyli wszystkich gadżetach, psim ubraniu i jedzeniu które zabieramy w podróż. Opiszę też przygotowania do drogi. Wszystko opatrzone aprobatą, i sierścią Jussi. Aha, są to rzeczy które ja uważam za niezbędne. Mój pies poprzestałby pewnie tylko na jedzeniu.

    książeczka zdrowia + informacja o szczepieniu na wściekliznę

    Bardzo ważne. Chciałabym powiedzieć, że bez tego nie ruszamy się z domu, ale to nieprawda. Często zapominam właśnie książeczki, próbuję opatentować sposób na posiadanie jej zawsze pod ręka, w nieprzemakalnym czymś, tak, aby była bezpieczna i łatwo dostępna. Wszelkie pomysły mile widziane.

    smycz

    Do tej pory miałam dwie, obie kupione w hurtowni dla zwierząt, podstawowe, jedna zwyczajna z taką pętelka na końcu. Druga dłuższa, przepinana, zapinam ją sobie w pasie i mam wolne ręce. W tym roku doszła nam smycz z amortyzatorem i pas maszera (wiwat urodziny!)

    szelki

    Najzwyklejsze, najtańsze, kupione w hurtowni dla zwierząt sprawdzają się świetnie. Jussi wykańcza właśnie drugą parę, bo plastiki nie są niestety w takich sprzętach najmocniejsze. Trzecia para to już są profesjonalne, sportowe szele, ale na codzienne spacery i tak będziemy nosić zwykłe, parciane.

    miska

    Mamy gumową, składaną na płasko, ale jeździ z nami w aucie bo w gruncie rzeczy jest nieporęczna. Długo przekonywałam się do materiałowych misek, ale kiedy raz spróbowałam – objawienie! Jussi co prawda musiała się do niej trochę przyzwyczaić, ale spragniony pies to inteligentny pies. Po zaspokojeniu pragnienia wsadzam to-to w siateczkę z boku plecaka, sprzęt sobie schnie, a my idziemy dalej.

    karma

    Tutaj miałam niezłą zagwozdkę. No bo te kilogramy karmy… ciężka sprawa. Próbowałam karmy liofilizowanej, ale przy Jussi, która przecież potrzebuje zjeść więcej kiedy jest zmęczona, to się zupełnie nie opłaca. Plus, moknie trochę długo a pies szaleje z głodu. Wyjściem okazała się zupka chińska dla psa. Jussi ją uwielbia, oprócz makaronu ma suszone mięso i warzywa, skład wygląda rzetelnie i jest lekka. Nie polecałabym tego na codzień, ale na trzydniowy wypad – jak znalazł.

    ręcznik +posłanie

    Jussi cierpi na paradoks labradora – uwielbia pływać, ale nie lubi być mokra. Noszenie ręcznika zapobiega psu wycierającemu się we wszystko w i każdego. Ponieważ noszenie kocyka w plecaku nie do końca mi pasuje, za posłanie służy mi więc psi ręcznik.

    przysmaki

    Często biorę szmakosy lub te takie psie parówki. Zastanawiam się nad pieczeniem Jussi ciasteczek, ale wydaje mi się, że zajmą więcej miejsca niż płaskie paski. Zdecydowanie jest to pole do testów, będę się dzielić wynikami.

    pas do auta

    W moim aucie wszyscy mają zapięte pasy, pies również. Kwestia podstawowego bezpieczeństwa.

    kaganiec

    Ze względu na wymagania prawne, w środkach komunikacji publicznej Jussi musi mieś na pysku kaganiec. Jest to najzwyklejszy, materiałowy model. Wygląda w nim przesmutnie ale wie, że za koszt mandatu mogłaby mieć górę szmakosów więc znosi to cierpliwie.

    Celowo nie wspominam o workach na kupy, mam je przy sobie zawsze. Niepokoi mnie fakt śmiecenia plastikiem, ale póki co nie znalazłam przyjaznej środowisku alternatywy która zajmowałaby mało miejsca. Plus, worki są naprawdę uniwersalne. Nie raz pomogły mi w czasie niespodziewanej ulewy.

    Aha, niedawno przeczytałam u Pies w podróży, żeby psa wyczesać w domu przed noclegiem w hotelu. Że też ja na to sama nie wpadłam! Nauka zmieniająca życie, komfort podróży a przede wszystkim stan pokoju/namiotu, jaki zostawiacie po noclegu z psem.

    Jak wyglądają przygotowania do podróży u waszych psiaków? Lista rzeczy niezbędnych jest podobna, czy może zupełnie inna? Macie jakieś sprawdzone patenty, którymi chcecie się podzielić? Dajcie znać!

  • O sprzęcie bez którego nie wyobrażam sobie wyjazdu

    O sprzęcie bez którego nie wyobrażam sobie wyjazdu

    Tutaj znajduje się informacja o sprzęcie który przez lata udało mi się zgromadzić, a bez którego nie wyobrażam sobie nawet krótkiego wyjazdu. Większość z rzeczy zamieszczonych poniżej została mi podarowana, część jest dosyć stara, część zupełnie nowa. Jest to moja podstawowa wyprawka. Dodam, że nie posiadam jeszcze wszystkiego co potrzebne przy budżetowo przyjaznych wyjazdach, ale systematycznie pracuję nad tym, aby te braki uzupełniać.

    śpiwór

    Mój to Forclaz 10° – 15° ultralight z Decathlonu. Sprawdza się genialnie, jest mały, lekki, upycha się go pięścią w pokrowcu. Zimno mi w nim było chyba raz w życiu – na Woodstocku. Aha, dostałam pod choinkę, na specjalne życzenie, więc nic mnie nie kosztował

    kosmetyczka

    Kolejny prezent. Nawet nie wiedziałam że ją potrzebuję, dopóki jej nie dostałam. Jest lekka (zawsze plus!), bardzo pojemna, zawieszana (ważne w schroniskowych prysznicach). Firmy Sea to Summit. Ja moją testuję od bardzo niedawna, ale już czuję, że będzie mi służyła latami.

    buty

    W tym temacie nie mam jeszcze za wiele do powiedzenia. Latem sprawdzają mi się sandały z Ecco. Zresztą, przeszłam na nich 100 km podczas Camino de Santiago i stopy mi nie odpadły. Co do traperów, szukam. Jak znajdę odpowiednie w dobrej cenie – uzupełnię.

    kolaż mojego sprzętu turystycznego

    plecak

    Pierwszy raz, wspinając się na Strzechę Akademicką z Jussi, miałam ze sobą oldschoolowy, wysłużony, 50 litrowy plecak Alpinusa. Służył mi głównie do wnoszenia karmy dla psa. Potem nauczyłam się żywieniowych patentów i w zupełności wystarcza mi 30 litrowy Karrimor, zaprojektowany bardziej do biegania po mieście, ale ma pas biodrowy, sztywne plecy, i mieszczę się w nim na weekendowy wypad w góry, jak i na kilkudniowy wyjazd za granicę.

    termos

    kolejny prezent (ach, jak ja lubię święta i urodziny!) nie jest to specjalny górski termos, zimą całkiem szybko się wychładza, miał być na tyle uniwersalny żeby z nim pójść do pracy, jak i móc zabrać go na wyjazd. Nie rzuca się w oczy i zajmuje mało miejsca w plecaku. Mnie wystarcza.

    kindle/książka

    Element obowiązkowy, kiedy pies wyczerpany śpi, a ja sączę zimne piwo w schronisku. Nic tak nie smakuje jak książka po godzinach chodzenia.

    klapki

    Długi czas nie miałam klapek, wtedy pod prysznic chodziłam we wspomnianych wyżej sandałach. Minusy takiej wielozadaniowości można sobie łatwo wyobrazić. Kiedy uznałam, że Jussi jest na tyle duża, żeby nie zjeść mi kolejnej pary, i kiedy chciałam zacząć korzystać ze sportowych przybytków Wrocławia, zakupiłam przecenione klapki z różowym logo Adidasa. Są przeurocze, a ja zakładając je czuję się jakbym fundowała moim stopom spa 😉

    https://www.zapsiepieniadze.pl/co-czytam-w-pociagu/

    nerka

    Kolejny prezent – tym razem mój dla mnie. Polska firma – Mięta, robi przepiękne nerki. W sezonie letnim nie wychodzę bez niej z domu, mieści nawet kindla, wszystkie potrzebne rzeczy dla psa (o tym w następnym poście), telefon, klucze, co-tylko-chcesz. Trochę zaczęła się wycierać przy pasku ale zupełnie jej to nie przeszkadza w funkcjonalności. Skarb!

    ręcznik

    Lekki, szybkoschnący, też decathlon, duży. Planuję kupno drugiego takiego dla Jussi, bo pies się kocha moczyć, a frota zajmuje dużo miejsca. Ma jeden minus – ciagle zapominam wziąć go z domu na wyjazd. Na szczęście w aucie zawsze wożę ze dwa ręczniki dla psa, zwłaszcza latem.

    To tyle jeśli chodzi o mój sprzęt, bez którego nie wyobrażam sobie wyjazdu. Celowo nie pisze o ubraniu, bo kilka bluz z Croppa i termoaktywna bielizna kupiona na narty 10 lat temu nie są zbyt ciekawym materiałem. Dodatkowo wszystko zależy czy bardziej góry, czy płaskie, czy woda. Na pewno nie noszę nowych ubrań. Ja się brudzę, psie łapki brudzą, sierść jest wszędzie.

    Co dla was jest podstawowym wposażeniem na krótki wypad z noclegiem? Bierzecie więcej elektroniki? Ubrań? o czymś ważnym zapomniałam, albo jest coś co mogłoby mi znacząco ułatwić życie? piszcie w komentarzach!